Weekend w Budapeszcie to zdecydowanie za krótko. Budapeszt uważa się za jedną z najpiękniejszych stolic w Europie i jest po prostu magiczny.
Falami Dunaju
Stolicę Węgier odwiedziłem przy okazji innego wydarzenia. Miałem ograniczony czas na zwiedzanie. Na szczęście nocleg był w centrum a sam Budapeszt spokojnie można było zwiedzać na nogach. Większość głównych atrakcji turystycznych znajduje się w centrum miasta oraz przy Dunaju. Mimo zimy, kiedy brakuje zieleni i miasta mogą pochwalić się tylko swoją architekturą Budapeszt podołał i zachwycał nawet bez pomocy wiosny czy lata :) Wyśmienita architektura króluje w centrum. Wszędzie jest czysto a ulice i alejki są zadbane. Klimat Budapesztu przypomina mi trochę Wiedeń, na którego zwiedzanie również mieliśmy zbyt krótką chwilę.
Lubię zgubić się w dużym mieście. Mając na uwadze najważniejsze zabytki, które zawsze łatwo znaleźć, zwiedzanie w sposób spontaniczny przynosi czasami nieoczekiwane rezultaty :) Tak też było w moim przypadku. Wstąpiłem na chwilę do katedry. Środek oczywiście spełniał swoje zadanie. Miał szokować i robił to bardzo dobrze. Przepiękne wnętrza robią niesamowite wrażenie na osobie, która widzi je po raz pierwszy. Złote kopuły, rzeźby, marmury, wszystko wykończone z ogromną dokładnością i dbałością o szczegóły. Kończąc moją przygodę w wnętrzami świątyni, w której trudno było się poruszać przez podobnych mnie turystów próbujących zrobić zdjęcie, wyszedłem na zewnątrz aby dołączyć do reszty. Tu spotkało mnie nie małe zdziwienie. Reszty grupy już nie było. Będąc w środku, spędziłem tam zaledwie 5 minut. Był ze mną jeszcze Albert (pozdrawiamy!) Popatrzyliśmy na siebie ze zdziwieniem i udaliśmy się szybkim krokiem w jedną z trzech ulic, które były przed nami. Estymując prawdopodobieństwo, że właśnie tą ulicą poszła grupa oddaliliśmy się od katedry. Wykluczając drogę, którą przyszliśmy, mieliśmy 25% szans, że trasa przed nami zaprowadzi nas do grupy. Idąc szybkim krokiem znaleźliśmy się przed mostem. Po prawej droga do Parlamentu, o którym jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy a przed nami, na górze wyrastał majestatycznie Zamek Królewski. Ponownie założyliśmy, że zamek to miejsce gdzie udała się grupa. Przyspieszając krok, w kilkanaście minut byliśmy na szczycie. Po drodze zrobiliśmy jeszcze kilka szybkich zdjęć. Z góry, postanowiliśmy zadzwonić do jednej z osób w naszej grupie. W trakcie rozmowy zapytaliśmy gdzie są. Odpowiedź była dość nieoczekiwana bo usłyszeliśmy: Stoimy przy pomniku z koniem. Ciekawe, bo połowa pomników w Budapeszcie jest z udziałem koni :) No nic, rozejrzeliśmy się dookoła zauważając po naszej prawej w niedalekiej odległości pomnik z koniem. Byliśmy już trochę zmęczeni bieganiną przez Dunaj więc długo nie myśląc podeszliśmy do pomnika. Za nim stała grupa ludzi. Pomyśleliśmy wtedy, że w końcu nasze poszukiwania zakończyły się sukcesem. Jak bardzo byliśmy w błędzie jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy.
Dochodząc do pomnika i odkrywając, że jednak to nie nasza grupa, poziom frustracji narastał. Przy okazji wizyty na górze zrobiliśmy kilka szybkich zdjęć i obeszliśmy jeszcze zamek w około spotykając po drodze kolejne pomniki z końmi. Grupy nadal nie było. Tu frustracja urosła do poziomu złości. Dzwoniąc ponownie, z pięknego punktu widokowego dowiedzieliśmy się, że nie są na górze ale przy Parlamencie. W trakcie rozmowy byliśmy już w połowie drogie na dół. Nie wiedząc jeszcze gdzie jest Parlament (jakoś przeoczyliśmy ten wielki, drugi co do wielkości budynek nad Dunajem ;) ) zapytaliśmy przemiłych stróżów prawa gdzie jest poszukiwany przez nas budynek. Wskazali nam kierunek a my niezwłocznie się tam udaliśmy. Ponownie przekraczając Dunaj znaleźliśmy się w punkcie, w którym mieliśmy (idąc w drugą stronę) 50/50 szans, że trasa będzie właściwa :) Po niecałych 3 minutach znaleźliśmy się w gronie naszej grupy, która wracała już spod Parlamentu. Niestety, nie mieliśmy okazji zobaczyć już tego budynku z bliska ale za to ponownie mogliśmy zobaczyć Zamek Królewski i już na spokojnie pokręcić się po okolicy. Wspólnie poszliśmy już na Górę Gellérta i do końca dnia zwiedzaliśmy Budapeszt. Kończąc historię, warto wspomnieć, że podczas liczenia grupy, osoba która prowadziła wycieczkę pomyliła nas z dwoma innymi osobami, jak się później okazało przypadkowymi Madziarami stojącymi na końcu. Dodatkowo, osoba licząca była częścią naszej grupy i dobrze nas znała. No cóż, każdy może się pomylić :) Musieli być cholernie do nas podobni!
Na ostro
Kolejny dzień spędziliśmy na eksploracji centrum. Zwabieni zapachem grzańca i prawdziwego, ostrego gulaszu węgierskiego udaliśmy się do jednej z restauracji. Przed wejściem zakupiliśmy jeszcze małego grzańca. Dla niego warto tam wrócić! Jeden z najlepszych jakie piłem! Restauracja nie była za duża. Małe proste pomieszczenie na dole i drugie na górze. Klimat był bardzo przyjemny i spędziliśmy tak dobre dwie godziny próbując ostrych, węgierskich specjałów. Oczywiście zajęliśmy stolik w górnej części restauracji. Była to niewielkich rozmiarów antresola. Mieliśmy widok na wejście, dużą przeszkloną ścianę z widokiem na ulicę, cały bar i kilka stolików na dole. Siedziało się bardzo przyjemnie. Jedzenie, na które czekaliśmy chwilę smakowało nam tak bardzo, że zamówiliśmy dokładkę :) Kuchnia węgierka jest dość specyficzna. Charakteryzuje się dużą ilością mocnych przypraw w tym papryki. W menu była również wersja turystyczna kilku dań, w tym gulaszu. Ja zamówiłem oczywiście wersję dla prawdziwego Madziara ;) Paliło ale jadałem ostrzejsze potrawy :) Do schłodzenia podniebienia zamówiliśmy oczywiście lokalne piwo i przekąski. Wszystko było bardzo dobre. Dla tych zapachów i smaków warto wracać do Budapesztu. Z pewnością wybierzemy się tam jeszcze raz. Tym razem pojadę tam wspólnie z Renatą w okresie wiosennym lub letnim (ale poza sezonem). Nie przepadamy za zatłoczonymi ulicami. Wolimy pozasezonowy slow tourism :)
Zobacz jeszcze jak widziałem wtedy Budapeszt. Na szczęście aparat nie był zmęczony bieganiem ;)
Węgierska Opera Państwowa w Budapeszcie


































