Idziemy do szpitala
Trzeci dzień naszej eksploracji Prypeci zapowiadał się ekscytująco. Zaraz po śniadaniu opuściliśmy nasz hotel w Czarnobylu. Na posterunkach kontrolnych już nas znali. Szybka kontrola i dalej w drogę. Dojechaliśmy do Prypeci. Przed sobą mieliśmy sławny miejski szpital. Gdyby to nie było wystarczająco ekscytujące to na godzinę 11:00 przewidzianą mieliśmy wizytę w Strefie Zero. Dokładnie tak! Już za 1,5 godziny wejdziemy do elektrowni!

Szpital jest bardzo interesującym miejscem. Nie dość, że ma wiele pomieszczeń o wyglądzie jak z dawnych horrorów, gdzie psychiatryki straszyły swoimi zniszczonymi wnętrzami i urządzeniami do… polepszania stanu pacjentów, to w piwnicach tego szpitala złożone zostały ubrania strażaków pracujących w pierwszych dniach katastrofy. Poziom promieniowania w piwnicach jest podwyższony. Wejście zostało zasypane. Chociaż nie jedna droga prowadzi do celu to tam chwilowo nie idziemy.
Wejścia do szpitala broni równie słynny fotel ginekologiczny. Po wejściu do głównego holu od razu poczułem klimat tego miejsca. Szpital w którym kiedyś pomagano i ratowano życie mieszkańców Prypeci teraz jest miejscem jedynie przypominającym swoją funkcję. Przechodząc korytarzami odkrywaliśmy sale o różnym przeznaczeniu, od poczekalni, rejestracji i prostych sal zabiegowych po blok operacyjny i magazyny. Wszędzie czuć klimat tego miejsca. Mroczny, wilgotny klimat. Co rusz znajdujemy urządzenia szpitalne, łóżka, narzędzia chirurgiczne, leki, strzykawki i mnóstwo dokumentów. Mimo powybijanych szyb, wszędobylskiej wilgoci i działania innych warunków atmosferycznych przez 30 lat, większość tych dokumentów było w bardzo dobrym stanie.
Niektóre rzeczy wyglądały jakby były pozostawione przez pracowników w dniu opuszczenia Strefy. Tak wiem, pojawiają się tam ludzie, którzy przestawiają i ruszają rzeczy. Tych jednak raczej nikt nie dotykał. Przynajmniej tak staram się myśleć. Lubię wczuwać się w klimat miejsca patrząc na pozostawione szczegóły. Staram się poczuć jak to było dawniej, w latach świetności miejsca. Wszystkie pomieszczenia robią duże wrażenie. Sala operacyjna do której weszliśmy była częścią oddziału urologiczno-ginekologicznego. Obecne wszędzie tablice informacyjne i narzędzia wskazywały na to bardzo mocno. Szczególnie walające się wszędzie pojemniki do załatwiania spraw fizjologicznych. Ciekawym rozwiązaniem były także instalacje do wypróżniania ich :)
Niedaleko wejścia znajdowały się niepozornie porozrzucane szafki. Na jednej z nich leżał równie niepozorny kawałek wyglądający jak coś z połączenia szmaty i skóry. To był TEN kawałek materiału. Jest to podobno czapka jednego ze Strażaków przybyłych na miejsce jako druga ekipa i walczących w pierwszych chwilach katastrofy. Nawet po 30 latach posiada jeszcze trochę mocy.




Elektrownia
Przyszedł czas na wizytę w elektrowni. Emocje rosły. Będąc pierwszy raz w miejscu o takiej sławie wszystko robi mocne wrażenie. Jadąc tą samą trasą w kierunku Czarnobyla skręciliśmy po chwili w boczną ulicę. Dojeżdżając do głównego wejścia do elektrowni gdzie znajduje się obecnie pomnik Prometeusza przeniesiony z Prypeci, rozpoznawałem wiele miejsc znanych mi wcześniej ze Stalkera, zdjęć i filmów. Ciekawe doświadczenie widząc te same miejsca, gdzie w grze pojawiały się anomalie, schowki, broń a zewsząd nacierały fale żołnierzy i grupy Monolitu chcących ukrócić nasz żywot umęczonego stalkera :]
Po dojechaniu otrzymaliśmy szybką instrukcję obsługi elektrowni. Zakaz robienia zdjęć w miejscach gdzie nie wolno… ok, super. Jak przewodnik będzie miał focha to będzie mógł zrobić właściwie wszystko… ok, spoko. Idziemy.
Chwila na placu i już wiadomo co nas czeka! Po lewej elektrownia, blok nr 4, sarkofag. oraz największa ruchoma budowla na świecie -New Safe Confinement (joint venture NovArka), która już niedługo zakryje blok czwarty. Robi się podwójnie intensywnie :)
Spotkaliśmy się z naszym nowym przewodnikiem z elektrowni. Anton ponownie przedstawił zasady bezpieczeństwa i zakazy. Nie wolno robić zdjęć w kierunku głównego płotu. Ok, przeżyjemy, i tak nic ciekawego tam nie było. Kraj jest aktualnie w stanie wojny a obiekt jest o znaczeniu strategicznym. Zrozumiałe. Idziemy dalej. Po drodze, kilka pań sprzątało sobie beztrosko plac i parking. Przynajmniej miały maski przeciwpyłowe. Miotły w zasadzie klasyczne. Nie było w nich nic specjalnego.
Po wejściu do głównego budynku w którym czas się praktycznie zatrzymał, przekierowani zostaliśmy do kontroli. Standardowo jak wszędzie.

Otrzymaliśmy osobiste dawkomierze i dalej na górę. Tu, w małym pokoju, gdzie większość miejsca zajmowała niedziałająca bramka dozymetryczna przebraliśmy się w białe fartuchy. Przeobrażenie przebiegło dość szybko. Kolejne pomieszczenie ponownie z zakazem robienia zdjęć. Kolejna bramka nie tylko dozymetryczna. Przed nami osławiony Złoty Korytarz. Swoją nazwę wziął od paneli, którymi został wyłożony po katastrofie. Pierwszą część korytarza obejmowała jak zawsze w najciekawszych miejscach klauzula „no photo zone”. Był jednak czas na zdjęcia bo korytarz ma długość prawie kilometra. Idąc dalej po prawej stronie brudne okna przepuszczały fotony, które pozwalały dostrzec konstrukcje wokół elektrowni. Korytarz jak i cała elektrownia była wielkim wehikułem czasu. Tu wszystko wyglądało surowo i bardzo klimatycznie. Kapiąca woda, zapachy metalu, smaru i wilgoci. Linoleum na podłodze też już trochę przeszło. Tam gdzie były płytki było trochę lepiej. Cały czas nie opuszczało mnie uczucie intrygującego niepokoju. Ponownie, nie złego, tylko coś w rodzaju niepewności, ciekawości i wiedzy co jest niedaleko nas, wszystko wymieszane i podane ze szczyptą pośpiechu, który nas nie opuszczał. Dodatkowo urozmaicone komentarzami Antona, który mówił trochę po polsku i trochę po angielsku z ukraińskim akcentem. W jednym i w drugim mówi całkiem nieźle. Jego akcent to wisienka na torcie. Brzmiało to świetnie. Podczas przechadzki po złotym korytarzu dostaliśmy dużą dawkę informacji o mijanych miejscach.



Sterownia reaktora nr 3

Idąc korytarzem mijaliśmy wiele pomieszczeń. Sterownia, pokój kontroli, pokój kierownika zmiany, kolejna sterownia. W pewnym momencie dotarliśmy do drzwi. Wchodzimy. Przed naszymi oczami mieliśmy sterownię reaktora nr 3. Identyczną do tej jaka była w czwartym bloku. Tu sterowano zabezpieczeniami reaktora. Pomieszczenie było średnich rozmiarów i stosunkowo ciemne. Na jednym z paneli znajdował się przełącznik AZ-5, analogiczny do tego z czwartego bloku, którym podsumowano losy obszaru i tysięcy ludzi. W pomieszczeniu brakowało mi jednak charakterystycznych zapachów. Można powiedzieć, że było bez dominujących zapachów, mimo odkrytej później popielniczki pełnej petów leżącej na konsoli. Po lewej od wejścia znajdowało się biurko gdzie kilku pracowników siedziało przed stosem dokumentów. Po prawej konsole sterujące i ściana pełna lampek, ekranów i wskaźników. Robi wrażenie! Miejsce nie zmieniło się od czasów katastrofy! tu znowu otrzymaliśmy długą i wyczerpującą prezentację wszystkich kluczowych elementów wyposażenia. Trochę pokręciliśmy się po sterowni, zrobiliśmy zdjęcie i popytaliśmy o kilka szczegółów.
Wychodzimy. Tu pomyślałem, że to koniec naszej wycieczki ale poszliśmy dalej Złotym Korytarzem. Doszliśmy do miejsca gdzie znajduję się pomnik Walerego Chodemczuka, którego ciała nigdy nie odnaleziono. Z boku pomnika znajdowały się masywne drzwi zwieńczone wielkim kołowrotem i zamknięte na malutką kłódkę. Na drzwiach oczywiście znak ostrzegający o promieniowaniu. Od reaktora w trzecim bloku dzieliło nas zaledwie 50m. Promieniowanie w tym miejscu było nieznacznie podwyższone. Dochodząc do końca, skręciliśmy w mały korytarzyk, który był jeszcze bardziej surowy niż to co widzieliśmy dotychczas :) Stal, rdza, beton, gumoleum, wilgoć i schody. Dotarliśmy do hali turbin w trzecim bloku! Przeszliśmy obok nich po kładce. Robi wrażenie! Klimat w tym miejscu jest po prostu nie do opisania! Surowe pomieszczenia techniczne, wielkie turbiny, wszędzie ciemne naloty smaru i jego zapach. Wilgoć, słabe, żółtawe oświetlenie do tego komentarz naszych przewodników z ukraińskim akcentem. Coś pięknego! Wracaliśmy na około. Po chwili dotarliśmy ponownie do miejsca, w którym już byliśmy. Złotym korytarzem doszliśmy do miejsca kontroli. Ponownie pomyślałem, że to koniec naszej wizyty.






Strefa Zero
Wyszliśmy z głównego budynku i naszym strefobusem podjechaliśmy na parking tuż przed czwartym blokiem. Weszliśmy do małego pomieszczenia niedaleko bramy. Po drodze, grupie przyglądali się pracownicy elektrowni i budowlańcy palący papierosy zaraz przed wejściem. Nasza obecność najwyraźniej mocno poprawiła im humor :) Dobrze, że mogliśmy komuś umilić dzień w pracy. Tu ponownie kontrola oraz zakaz robienia zdjęć. Wychodząc na pierwsze piętro dotarliśmy do małego pomieszczenia z dużym oknem. Na ścianach wisiały tablice informacyjne, zdjęcia i schematy. W rogu stał telewizor. Środek sali dumnie wypełniała znacznych rozmiarów makieta elektrowni. Ktoś odwalił kawał dobrej roboty robiąc tę makietę. Detale i ich mnogość oraz dokładność wykonania budzą podziw. Do tego jest modularna i jak się później okazało pozwala na spojrzenie do środka. Na jednej ze ścian znajdowało się wielkie okno. Zgadnij co… zakaz robienia zdjęć :) Za oknem widać było czwarty blok, sarkofag, plac budowy i New Safe Confinement. Byliśmy coraz bliżej Strefy Zero. Zakaz robienia zdjęć oczywiście spowodowany był widocznością ogrodzenia. Trudno. Zapewniono nas, że to nie koniec wycieczki. Po oglądnięciu filmu o katastrofie i wyczerpującym komentarzu naszego drugiego przewodnika poszliśmy dalej. Tak! Kolejna kontrola. Po wyjściu znaleźliśmy się na placu tuż przed sarkofagiem. Za nami ogrodzenie z zakazem fotografowania, przed nami, z lewej sarkofag, po prawej wielka pokrywa. Podeszliśmy do ogrodzenia. Bliżej już się nie dało. Kilka pospiesznych zdjęć i idziemy dalej. Przeszliśmy wzdłuż całej budowli dochodząc do zaplecza. Tu ponownie spotkaliśmy obozowisko palaczy. Hucznym powitaniem obdarzyła nas zgraja pożywienia dla wilków. Całe stado piesków podbiegło aby się z nami spotkać i przywitać. Kilka leniwych szczekało z palarni. Odważniejsze przybiegły szczekając i obwąchując nas nieśmiało. Sądząc po ich wyglądzie była to jedna pula genetyczna. Na końcu drogi znajdował się mały plac. Stąd mogliśmy podziwiać ogrom tego cudu techniki. Do stworzenia Arki musiały powstać nowe technologie pozwalające na budowę takiego olbrzyma. Cała inwestycja pochłonęła do tej pory ponad miliard dolarów. A to nie koniec zabawy. Po umiejscowieniu Arki nad sarkofagiem bloku czwartego rozpocznie się przygotowanie do demontażu. Potrwa to wiele lat. Najpierw elektrownia musi zostać odnowiona… Że co pytasz? Tak. Zgodnie z przepisami systemy zabezpieczeń, przeciwpożarowe i inne chroniące życie i bezpieczeństwo pracowników muszą zostać odnowione i uruchomione. Wszystkie miejsca gdzie będą pracować ludzie będą zabezpieczone. Obecnie plac budowy pełen jest ludzi. Od sarkofagu dzieli ich pewna odległość oraz ściana obniżająca promieniowania, pozwalając na dłuższą pracę bez przyjmowania dużej dawki w krótkim czasie i tym samym obniżenie kosztów. Jest tylko jeden problem. Nie istnieje jeszcze technologia pozwalająca na skuteczne usunięcie prawie 200 ton silnie promieniotwórczej, zastygniętej papki stopionego uranu, grafitu, ołowiu oraz innych metali. Przed elektrownią, jej pracownikami, firmami zewnętrznymi i Ukrainą są jeszcze długie lata współpracy. Wracając, zrobiliśmy kilka zdjęć, porozmawialiśmy z naszymi przewodnikami i przeszliśmy kolejne kontrole. Tym razem z dodatkowym przejściem przez bramkę dozymetryczną. Obsługa bramek zaczęła wchodzić nam w krew ;)
Jeszcze chwilę spędziliśmy na parkingu przed wejściem. Oddaliśmy nasze dawkomierze i opuściliśmy elektrownię kierując się w stronę Prypeci. Przed nami kolejna ekscytująca wizyta, tym razem w zakładach Jupiter.


Zakłady Jupiter
Oficjalnie zakłady produkowały odbiorniki radiowe. Jednak w czasach imperium rosyjskiego, takie miejsca były przykrywkami pod coś większego. Potwierdza to fakt wysokiego na 4m ogrodzenia zakończonego drutem kolczastym pod napięciem. Zwieńczeniem tego jakże rozbudowanego systemu zabezpieczeń oddzielającego zakłady od reszty świata były wysokie wieżyczki strażnicze rozłożone wokół zakładów. Takie zabezpieczenia niekoniecznie miały pomagać w utrzymaniu tajemnicy produkcji odbiorników radiowych.
Podjechaliśmy do bramy, ustaliliśmy szczegóły naszej eksploracji, podzieliliśmy się na grupy i rozpoczęliśmy odkrywanie tajemnic miejsca za wysokimi murami.
Zanim przejdziesz do następnej strony, sprawdź poniżej kolejne zdjęcia ze szpitala i elektrowni. Zobacz dalszy ciąg naszej eksploracji zakładów Jupiter.


























